Czy praca zawsze popłaca?

Niedawno wpadł mi w ręce pewien cytat: „Ludziom znane są tylko dwa skuteczne sposoby zapomnienia: praca i alkohol, a z tych dwu praca jest bardziej opłacalna.”
Zarówno alkoholizm, jak i niewłaściwe podejście do pracy są szkodliwe. Poszkodowana jest nie tylko osoba uzależniona, ale także jej rodzina. Praca decyduje o bycie a nawet coraz częściej, w obliczu rosnącego bezrobocia, bywa obiektem marzeń.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę czytelnika na niebezpieczeństwo pracy, która zniewala i niszczy. Czemukolwiek człowiek daje się związać, tego staje się więźniem. A co może uczynić więzień? Może jedynie ślepo poddać się swojemu gnębicielowi. Praca gnębicielem? Czy nie przesadzam posługując się taką przenośnią? Źle rozumiana praca wcale nie popłaca.
 Podczas licznych rozmów z dziećmi i nastolatkami (przy okazji spotkań w szkołach i kościołach) okrywam przerażający obraz niepełnych rodzin. Polska rodzina naprawdę przeżywa kryzys. Rozwody nie są już rzadkością. Nie zamierzam jednak pisać o problemie całkowitego rozpadu rodziny. Chcę byśmy się wspólnie zastanowili nad kwestią niewłaściwego podejścia do pracy, która zamiast być błogosławieństwem, bywa przyczyną wielu problemów. Nie chcę też nawoływać do „lenizmu”, ale rozprawić się z „pracoholizmem”.
 Ponad osiem godzin wyjęte każdego dnia z życiorysu już ogranicza możliwość spędzenia wspólnego czasu przez rodzinę. Dodając do tego osiem godzin na sen, czas na załatwianie sprawunków, prace domowe, przeczytanie gazety, wysłuchanie lub obejrzenie wiadomości, kontakty z rodziną bądź przyjaciółmi, zaangażowanie się w życie miejscowej społeczności chrześcijańskiej itd., rychło odkryjemy, że nie mamy czasu dla współmałżonka oraz dla dzieci. Co gorsza, wielu z nas ma pracę pochłaniającą dziesięć lub więcej godzin dziennie. Niedawno w rozmowie z pewnym małżeństwem dowiedziałem się, że przez trzy miesiące nie mieli ani jednego wspólnego weekendu! Mijali się w drzwiach, co zależało wyłącznie od ich pracodawców i zmianowego systemu pracy. Jestem pełen podziwu dla tych dwoje, że mimo tak trudnej i powtarzającej się sytuacji ich relacje z dwójką synów są dobre! Po prostu wiedzą, że rodzinny czas trzeba wykupywać.
Czy rodzic może wymawiać się pracą i mówić, że nie ma czasu dla dzieci albo współmałżonka? Może go jedynie usprawiedliwić jakaś konkretna sytuacja lub czynność, której naprawdę nie da się przerwać ani odłożyć. Nawet pięć minut, ale specjalnie wygospodarowane dla rodziny, to bardzo cenna chwila!
Brak czasu dla rodziny jest zawsze zgubny. Dzieląc swój czas z domownikami przeznaczamy go na różne formy wspólnego przebywania, przez co budujemy relacje i utrwalamy więzi. Brak czasu dla rodziny skutecznie burzy jedno i drugie. Rodzina bez relacji to chora rodzina, stająca się wylęgarnią ludzi zagubionych lub zadufanych. Taka gromadka obcych sobie domowników staje się łatwym celem dla przeciwnika a ich szczęście – jego łatwym łupem. Jeśli w rodzinie nie mamy czasu dla siebie nawzajem, zły szybko się zjawia i czyni spustoszenie.
„Pracoholizm” któregoś z rodziców okalecza rodzinę, ale niszczy także samego „pracoholika”. Znane mi osoby z widocznymi objawami „pracoholizmu” są trudne w obcowaniu. Tacy ludzie czują się źle, gdy muszą wejść w relacje interpersonalne. Uszczerbku doznaje także ich zdrowie. „Pracoholik” w zaawansowanym stadium „choroby” nie umie wypoczywać. Praca jest dla niego niczym narkotyk. „Pracoholizm” ojca lub matki udziela się całej rodzinie na urlopie, czy w wolnej chwili całej rodziny (o ile uda się takową wypracować).

Skąd się bierze „pracoholizm”?
Często wynika on ze złego ustawienia priorytetów. Rodzice powinni wspólnie oceniać ważność obieranych celów, czy podejmowanych zadań. Co jest ważniejsze – wyjechać na obiecaną od paru lat wycieczkę, czy malowanie kuchni? Może się okazać, że świeże powietrze będzie rodzinie bardziej potrzebne niż świeża farba na ścianie. Częsta stajemy przed trudnymi wyborami, ale musimy ich dokonywać! Czasem muszę sobie powtarzać: robota zawsze cię znajdzie, więc nie szukaj dodatkowej. Nie raz pomyliłem priorytety w moim domu. Efekt? Mała robótka okazała się robotą i pochłonęła więcej czasu niż planowałem. Dalszego ciągu można się domyślić…
Niewłaściwe ustawienie priorytetów szybko bywa korygowane przez obiektywne potrzeby. I tak, „pracoholik” nagle odkrywa, że są ważniejsze sprawy niż ta, za którą się zabrał. Za tym odkryciem idzie pośpiech, nerwowość, stres, przemęczenie i upragniony brak czasu. Upragniony? Tak, bo „pracoholik” nie lubi mieć czasu. Zamyka się błędne koło: praca staje się wymówką i usprawiedliwieniem nieobecności w ognisku domowym. Dla wielu jest także ucieczką od podstawowych obowiązków rodzicielskich lub małżeńskich. Czy przypadkiem nie odnajdujesz się w tym opisie?
Obok złego ustawiania priorytetów „pracoholik” nie radzi sobie z określaniem skali zadań, jakich się podejmuje. Człowiek ma wiele wspólnego z mostem. Każdy z nas ma ograniczoną „nośność”, a co się dzieje z przeciążonym mostem? No właśnie. Zauważ, że wraz z mostem zawala się to, co na nim stoi! Widziałem już wiele domów zrujnowanych przez źle pojmowaną pracowitość. Gdy poruszam temat pracy, która nie popłaca w kręgach małżeńskich, to zaraz mam przeciwników. Próbują oni podbudować swoje stanowisko pro „pracoholiczne” stwierdzeniem, że z czegoś trzeba żyć. Prawda, ale praca nie może być za wszelką cenę! Niepopularna jest zasada: zarabiaj mniej, ale gospodaruj rozważniej. Spośród znanych mi rodzin liczba tych, które nie mają umiaru w gonitwie za pieniądzem, jest zbliżona do liczby rodzin ledwo wiążących koniec z końcem (z przyczyn od nich niezależnych).
Wróćmy do przyczyn „pracoholizmu”. Jest takie słowo, którego nie lubimy słyszeć z ust naszych dzieci, chociaż sami powinniśmy je używać. Niepozorne trzy litery – nie używane lub źle używane, mogą burzyć niejedno gniazdo rodzinne. Już wiesz, jakie to słowo? Nie powiem NIE, bo co sobie o mnie pomyślą. Nie powiem NIE, bo nikt tego lepiej ode mnie nie zrobi. Nie powiem NIE, bo mnie o nic więcej nie poproszą… Karkołomne TAK pojawia się na naszych ustach wtedy, gdy mamy nie do końca określone cele i źle ustawione priorytety. Bardzo często fałszywa i subiektywna ocena sytuacji (tego, co ludzie powiedzą) sprawia, że w myślach układamy scenariusz, którego nigdy nie zrealizujemy. Udaje nam się za to zrealizować niezamierzony scenariusz, gdy w pocie czoła „pracoholika” padamy na nos, a wraz z nami rodzina… Przyznaję, że ja sam wciąż uczę się mówienia NIE – mądrego, nieegoistycznego ale koniecznego. Kiedy się czegoś podejmujesz, stare przysłowie podpowiada ci: mierz zamiary podług sił. Nie bój się krytyki, jeżeli uważasz, że sumiennie wypełniasz swoje obowiązki i jesteś uczynny. Będąc zawsze gotowym do szczerej i obiektywnej oceny swoich „mocy przerobowych”, łatwiej przyjdzie ci powiedzieć NIE w chwili przyjmowania kolejnego zlecenia.
Kiedykolwiek rozważam jakieś zagadnienie lubię zdefiniować główne pojęcia. Czym jest zatem w moim rozumieniu „pracohololizm”?
„Pracoholizm” jest bezsensem, w którym osoba uważa, że brak pracy (chwilowy) nie ma sensu.

Zastanówmy się teraz nad chrześcijańską „odmianą pracoholizmu”.
Zapadają na nią często liderzy różnych służb, pastorzy, księża czy nauczyciele, szczególnie w okresie, gdy stopniowo powinni przekazywać swoje odpowiedzialności potencjalnym następcom a tego nie robią. Ta przypadłość nie omija jednak nikogo, kto uważa, że wszystko robi najlepiej. Taka osoba nie dopuszcza innych do realizacji jakiegoś zadania, z obawy, że coś popsują (muszę się przyznać, że mam taką lekkomyślność na sumieniu). Jakie są tego konsekwencje? Cierpi głównie „chory”. Jest przeciążony i rozgoryczony, że inni leniuchują. Z powodu jego wygórowanych oczekiwań cierpią także ludzie z jego otoczenia. Myśli sobie: ja tyle robię, więc oni też muszą! Jeżeli masz takiego przełożonego, to ci współczuję. Jeżeli jesteś takim rodzicem, to współczuję twoim dzieciom…

Na koniec chciałbym zużyć trochę tuszu, by wspomnieć o szczególnym przypadku pracoholizmu”.
Mam na myśli zaangażowanie się w służbę chrześcijańską. Nawet coś chwalebnego i zaszczytnego może stać się wrogiem rodziny. Czy zgadzasz się z twierdzeniem, że na służbę dla Pana zawsze trzeba mieć czas? Wiele rodzin cierpi z powodu niewłaściwego ustawienia priorytetów. Jest ono złe, gdy ktoś wykonuje służbę kosztem zdrowia rodziny. Wierzę, że Bóg nie chce, by nasze rodziny cierpiały, by jakaś żona obwiniała Boga za utratę męża albo dziecko – za utratę rodzica. Bóg nie chce także, by cierpiał Kościół z powodu złego świadectwa. Klasyczne słowa tłumaczące tę kwestię znajdujemy w 1. Tymotesz 3: 1-7, gdzie jest mowa o wymogach stawianych przywódcom w Kościele. Rodzic najpierw musi dobrze spełniać swoją rolę wobec dzieci a mąż/żona względem współmałżonka. To jest ich priorytetowa służba. Nie powinni angażować się w życie Kościoła z zapamiętaniem się, jeśli w domu panuje dysharmonia. Niestety przypadki ucieczki z domu pod pretekstem służby nie należą do rzadkości. Zatem czas na służbę dla Pana trzeba mieć zawsze, ale nie kosztem rodziny ani własnego zdrowia.
 
Co nam pozostaje czynić, by nie popaść w „pracoholizm”? Wnikliwa ocena naszych wszelkich działań. Musi ona być poprzedzona rozważnymi pytaniami. Pozwól, że zasugeruję kilka z nich.
1. Czy to, co mam zrobić na pewno należy do moich obowiązków?
2. Czy mam potrzebne do tego predyspozycje?
3. Czy nie mam ważniejszych (niekoniecznie łatwiejszych) zadań do wykonania?
3. Jeżeli zadanie jest nadprogramowe, czy nie zakłóci ono harmonii w mojej rodzinie?
4. Czy mogę w to zadanie wciągnąć dzieci albo współmałżonka? (by posłużyło budowaniu relacji)
5. Ile czasu mogę przeznaczyć na zrealizowanie zadania? (czy dysponuję takim czasem)

A może skorzystasz z podpowiedzi Cypriana Kamila Norwida?
„Chcesz znać, o ile ważna twoja praca?
Zważ, jak z niej prędko myśl do Boga wraca!”

Dobrze jest jeszcze przyjrzeć się naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi. Jak w każdej dziedzinie życia, także w kwestii podejścia do pracy jest dla nas wzorem.
Nie bał się ciężkiej i długotrwałej pracy, miał czas na modlitwę, wybierał spośród wielu możliwych zadań, miał czas na rozmowę z pojedynczymi osobami, zdarzało się także, że odpoczywał. Umiejętnie dysponował swoim czasem. Przyznawajmy się do błędów i chodźmy w Jego ślady.

Zbyszek Kłapa