PUNKT POTRÓJNY… czyli na styku trzech faz

Ten zagadkowy tytuł ma nas wprowadzić w krótką lekcję fizyki ale nie tylko. Być może obiło Ci się o uszy pojęcie punktu potrójnego, kiedy uczono Cię o współistnieniu trzech stanów skupienia, trzech faz, w jakich może występować woda.
Wspomniane zjawisko nasunęło mi pewne skojarzenia. Jest jeszcze inna “substancja”, która może znajdować się w punkcie potrójnym. Myślę o ludziach, a konkretnie o 3 “fazach”: dziecko, rodzic, nauczyciel. Co robić, by te trzy “fazy” mogły współistnieć pokojowo a nie jak często bywa, wzajemnie się zwalczać.

Z gąszczu pytań dotyczących styku dziecko – rodzic – nauczyciel spróbujmy odpowiedzieć na jedno:
Czy rodzice dziecka, które ma problemy w szkole, powinni interweniować?
Być może pytanie brzmi banalnie. Życie pokazuje jednak, że postawa wielu rodziców w kwestii “badania” szkolnych problemów dziecka bywa diametralnie różna albo rodzice wykazują całkowitą obojętność.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację:
“Nie wrócę do tej szkoły!” Dziewczynka kilkakrotnie powtarza to zdanie. W jej głosie wyczuwa się determinację. Jaką postawę powinni przyjąć rodzice? Zostawić sprawy swojemu biegowi, licząc na to, że problem sam jakoś się rozwiąże, czy też na gorąco interweniować u wychowawcy, dyrektora lub szkolnego pedagoga? Zapytana o radę przyjaciółka mamy powiedziała: “Daj spokój, nie mieszaj się, bo i tak nic nie wskórasz, a jeszcze dziecku zaszkodzisz.” Inna była przeciwnego zdania: “To trzeba nagłośnić. Idź prosto do dyrektora.” – powiedziała stanowczo.

Co więc powinien zrobić mądry rodzic?
Pośpiech jest zawsze złym doradcą. Spokojna analiza pomaga w uniknięciu pochopnych i nieskutecznych działań. Dziecko potrzebuje wsparcia i konkretnej pomocy ze strony rodziców. Uważam, że gdy pojawiają się problemy konieczne jest skontaktowanie się z nauczycielem. Nie namawiam tu do przesadnego “biegania” do szkoły z każdym drobiazgiem, w celu załatwienia wszystkiego dla dziecka. Z drugiej zaś strony obojętność i brak kontaktu z nauczycielem są złe.
Dobrze jest, gdy rodzice utrzymują stały kontakt ze szkołą. Angażowanie się w życie szkoły jest godne pochwały. Obojętność natomiast, sprzyja powstawaniu problemów. Znane jest powiedzenie, że problemy są po to, by je rozwiązywać. Uważam jednak, że mądrzejszym jest ich unikanie ale jeżeli już zaistnieją, to jestem przekonany o możliwości ich rozwiązywania. Trzeba tylko tego chcieć.
Gdy widzimy, że coś niedobrego dzieje się wokół naszego dziecka powinniśmy poprosić wychowawcę o rozmowę. Dobrze jest umówić się na takie spotkanie. Rodzice popełniają błąd wpadając do szkoły z oczekiwaniem, że nauczyciel będzie do ich dyspozycji. Nie biorą pod uwagę, że może mieć on akurat w tym czasie konkretne obowiązki do wykonania (dyżur na korytarzu, przygotowanie pomocy do następnej lekcji czy poprawianie klasówek). W większości szkół nauczyciele mają wyznaczone specjalne godziny na konsultacje z rodzicami. Warto z tej możliwości korzystać. Pamiętajmy, że na ogół nauczyciele są otwarci na rozmowę. Dobrze jest też przyjąć zasadę, aby interwencję w sprawie dziecka zaczynać od najniższej instancji, czyli nauczyciela bezpośrednio związanego z problemem. Na rozmowę z dyrektorem czy pedagogiem zawsze będzie czas. W przełamywaniu bariery niechęci czy obaw ze strony nauczyciela rodzic wiele zyskuje, jeśli zwraca się do niego jak do eksperta, prosząc najpierw o jego zdanie w kwestii zaistniałego problemu a także pytając go o ocenę dziecka.

Mam trzy córki. Każda z nich chodzi do innej szkoły. Bywamy więc z żoną w podstawówce, w gimnazjum i liceum. Kiedy pojawia się problem staramy się podchodzić do niego w sposób możliwie obiektywy. Pomagają nam w tym nabyte kiedyś doświadczenia, gdy sami byliśmy nauczycielami. Do dziś pamiętamy różne sytuacje konfliktowe na styku nauczyciel – dziecko – rodzic. Wielu z tych konfliktów można było uniknąć albo łatwo im zaradzić, gdyby…
Gdyby co? Gdyby rodzice zajmowali inne stanowisko.

Najczęściej reprezentowaną przez rodziców filozofią podchodzenia do problemów szkolnych jest albo traktowanie nauczycieli jako wrogów dziecka, albo przybieranie postawy strusia, w której odpowiednikiem wsadzenia głowy w piasek jest twierdzenie: “Nie interweniuję, bo jeszcze dziecku zaszkodzę.” Z obiema postawami spotkaliśmy się w przytoczonej sytuacji.
Obydwie postawy, nie dość, że nie przyczyniają się do rozwiązywania problemów, to jeszcze je potęgują. Teoretycznie rzecz biorąc, nauczyciel chce dobra dla naszego dziecka ale praktyka pokazuje, że często tak nie jest. Dlaczego?
Jako rodzice musimy uwzględniać warunki pracy nauczycieli. Klasy są zazwyczaj zbyt liczne, zaplecze szkół i warunki lokalowe skromne, założenia programowe wygórowane. Do tego dochodzą jeszcze inne rzeczy (jak na przykład reforma…), kładące na barki rodziców i nauczycieli dodatkowe brzemiona. Reasumując – szkole i w szkole nie jest łatwo. Dlatego też rodzice muszą pomagać nauczycielom, by mogli oni teorię realizować w praktyce. Z kolei nauczyciele muszą być otwarci na współpracę z rodzicami.

Wróćmy do wspomnianych dwu postaw rodziców.

Rodzic w ofensywie.
Przez ofensywę rozumiem taką postawę, kiedy rodzic dochodzi praw dziecka albo walczy o jego pozycję w sposób bezwzględny, pozbawiony obiektywnej oceny zachowań własnego dziecka, z góry traktujący nauczyciela jako wroga albo przeszkodę w rozwoju swojej pociechy.
Niewiele jest rzeczy gorszych od braku obiektywizmu w stosunku do swojego dziecka. Rodzic, który przymyka oczy na przewinienia lub błędy dziecka a jednocześnie, gdy ma ono kłopoty bezkrytycznie interweniuje, wytwarza w nim fałszywy obraz samego siebie i kruchą, choć butną osobowość. Przy poważniejszej porażce takie dziecko może się załamać albo tym bardziej brnie w kierunku deptania innych, w tym także nauczycieli oraz własnych rodziców. Tacy uczniowie (a właściwie ich rodzice) skutecznie “zatruwają” atmosferę szkoły. Swoją postawą zniechęcają nauczycieli, ci z kolei tracą cierpliwość i są toksyczni dla otoczenia, najpierw dla uczniów a potem dla rodziców. Wojna trwa. W takiej wojnie trudno mówić o wygranych, bo wszyscy tracą.
Moje dziecko jest w opałach, muszę mu pomóc! – postanawia ofensywny rodzic. Postanowienie słuszne o ile ów rodzic nie zaczyna rozwiązywania problemu od kompletowania arsenału broni! Nam nie raz przychodziły podobne myśli do głowy, szczególnie w sytuacjach, kiedy obiektywnie zawinił nauczyciel. Jednakże nawet wtedy niezbędna jest rozwaga i obiektywizm. Zachęcam więc wszystkich rodziców do odwiedzania szkoły, nie tylko interwencyjnego. Jeżeli już musi to być interwencja, oby zawsze była nacechowana obiektywizmem, poprzedzona wnikliwą oceną sytuacji oraz modlitwą. Szkoda, że w języku polskim słowo interwencja kojarzy się z wtrącaniem się i narzucaniem swojej woli. Łaciński czasownik, od którego to słowo pochodzi (‘wchodzić między’), niesie bardziej ładunek pojednania. Ten, kto interweniuje staje w pozycji mediatora. Rodzice, bądźmy mediatorami a nie najeźdźcami!

Rodzic w defensywie.
Rodzic wyczekujący, obawiający się zrobienia nierozważnego kroku. Właściwie to bardziej chodzi tu o defetyzm. Rodzic – defetysta wątpi w powodzenie sprawy. Z góry zakłada niepowodzenie, dlatego też daleki jest od przekroczenia progów szkoły, z wyjątkiem dnia wywiadówki (będąc na niej i tak się nie odzywa). Widok strusia z głową w piachu a całą “resztą” na wierzchu jest tragikomiczny. To, co struś sobie myśli nie zapewnia mu bezpieczeństwa. Podobnie, gdy rodzic “chowa głowę w piasek” naraża swoje dziecko na różne niebezpieczeństwa.
Żeby to zrozumieć wystarczy wczuć się w pozycję nauczyciela. Co nauczyciel może pomyśleć o rodzicach dziecka mającego problemy, gdy nie zjawią się oni na “polu walki”? Może dojść do paru wniosków: nie zleży im na dziecku (chociaż prawda jest inna!); zbyt wiele ode mnie oczekują; nie uważają mnie za godnego partnera; knują coś… itp. Rzadko kiedy nauczyciel ma czas na domysły ale gdy już sobie na nie pozwala na pewno nie jest to pożądane. Niektórym nie udaje się zachować dyskrecji, sprawa się roznosi, coraz więcej ludzi zostaje zaangażowanych, a to już jest bardzo niedobre. Ponadto nie rozwiązanie problemu sprawia nakładanie się nań nowych. W końcu coś musi runąć. Najczęściej wszystko wali się na ucznia. Do czego zatem zachęcam? Jeżeli jesteś rodzicem defetystą jak najprędzej zamień się w rozjemcę. To rodzic powinien zabiegać o rozwiązanie problemu, nie czekając na jego pogłębienie się ani na wezwanie do szkoły. Recepta jest identyczna z tą przepisaną rodzicowi, który był w ofensywie. Przypomnijmy ją: odwiedziny w szkole we właściwym czasie (wyznaczone godziny), spotkanie się z właściwą osobą (pierwsza instancja!), właściwe podejście do nauczyciela (z szacunkiem i uznaniem jego fachowości), obiektywizm w ocenie własnego dziecka. W tym wszystkim ważne jest obdarzenie nauczyciela zaufaniem, że nie chce zniszczyć dziecka.
Do zobaczenia w szkole!
Zbigniew i Nela Kłapa

PS. Jeżeli myślimy o pokojowym współistnieniu z innymi grupami społecznymi, to musimy zabiegać o jego harmonię, tym bardziej, jeśli chcemy być posłuszni Bogu (zobacz Kolosan 3/ 12-14).